1.7.15

730 dni

Nie potrafię powiedzieć, co czułam, idąc do parku. Miałam mętlik w głowie. To było dokładnie tak, jakby ktoś wziął wielką łyżkę i wymieszał mi wnętrzności razem z uczuciami. Z jednej strony byłam szczęśliwa. Szalenie szczęśliwa. Czekałam na tę chwilę przez dwadzieścia cztery miesiące. Ale też się bałam. Co, jeśli nie przyjdzie? Co, jeśli nie będzie tak, jak sobie to wymarzyłam? Co, jeśli mu się nie spodobam? W cztery oczy zawsze inaczej się rozmawia niż przez papier.
Deszcz chlapał wszędzie dookoła i wdepnęłam chyba we wszystkie kałuże na chodniku, ale nie dbałam o to. W ręce mięłam list – kiedyś zwinięty w rulonik, w tamtej chwili wyprostowany od czytania w kółko i w kółko. W głowie kołatały mi poszczególne zdania wyrwane z ostatniego akapitu.
„Przyjadę dokładnie za miesiąc”
„Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu naprawdę cię zobaczę”
„Musisz być piękna. Nawet kiedy cię nie widzę, wiem, że jesteś piękna”
„Chcę złapać twoją dłoń i już nigdy jej nie wypuścić”
Stanęłam w bramie parku, oddychając ciężko. W tamtym momencie bardziej się bałam, niż cieszyłam, ale zrobiłam krok do przodu. A potem następny. I jeszcze jeden. W końcu biegłam, żeby mieć to już za sobą, ale po kilkudziesięciu metrach raptownie się zatrzymałam. Samotna postać stała na środku ścieżki, tyłem do mnie, trzymając w ręce żółtą różę. Czułam serce tłukące się o moją klatkę piersiową, nie czułam za to kolan, które chyba by się pode mną załamały, gdyby nie drzewo obok. I wtedy, kiedy tak stałam oparta o dąb w jakimś zapomnianym parku, on się odwrócił i nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się i wiedziałam, że to najcudowniejszy uśmiech, jaki w życiu widziałam. Odsłaniał rząd białych, równych zębów i powodował, że wokół zielonych oczu w kształcie migdałów robiły się zmarszczki. Nie ruszałam się, więc chyba trochę się speszył, na co wskazywało nerwowe pocieranie bladej twarzy. Zgadywałam, że kiedy to robił, musiał go drapać delikatny zarost. Zapragnęłam podbiec i sama to sprawdzić, sama przejechać dłonią po tym policzku, a potem po ostrym podbródku i prostym nosie. Policzyć tych kilka piegów, a potem go przytulić i już nie puścić. A najlepiej przykleić się na super glue. Część z tego zrobiłam. To znaczy, podbiegłam do niego, ale nie odważyłam się dotknąć. Jeszcze by wyparował czy coś. Jak w snach.
Ujął moją dłoń i pocałował powietrze tuż nad nią.
– Witam piękną panią – powiedział i uśmiechnął się jeszcze trochę szerzej, na co moje serce zareagowało bardzo entuzjastycznie.
– Pan Kamiński, jak mniemam? – zaśmiałam się, parafrazując znany cytat z opowiadań o Sherlocku Holmesie.
– Dobrze pani trafiła – zapewnił mnie z udawaną powagą, unosząc jeden kącik ust. – Jak mija pani dzień?
Miałam ochotę zaśmiać się, strzelić go w twarz i przejechać dłonią po jego ciemnych włosach na raz, ale zamiast zrobić którąkolwiek z tych rzeczy po prostu powiedziałam:
– Przestań gadać o bzdurach i po prostu mnie przytul, dobra?
A on to zrobił. Tak bez zbędnych słów, jakichś gadek czy uprzejmości. Zrobił to dokładnie tak, jak sobie to wymarzyłam.
I to było cudowne. W każdy możliwy sposób. Czułam się cudownie. Ciężko opisać to uczucie, ono po prostu takie jest. Cudowne. Towarzyszyło mu takie ciepło w brzuchu i lekkość oddychania, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Nie chciałam go wypuścić, ale był ode mnie silniejszy.
– Poczekaj, muszę ci chyba dać tego kwiatka, prawda? – zaśmiał się, odrywając moje ręce od swoich pleców.
No tak. Kwiatek. Wypadło mi z głowy.
Uklęknął na jedno kolano, wyciągnął różę przed siebie i odchrząknął, a ja wiedziałam, że jestem czerwona jak burak. Albo cegła. Oba na raz.
– Jezu, ale mi się ręce trzęsą – zaczął dyplomatycznie i odgarnął włosy z twarzy, prawdopodobnie po to, żeby zyskać na czasie. – A więc, droga Julio. Wiem, że nie zaczynam się zdania od „a więc”, nic nie mów – uprzedził mnie, podnosząc palec, więc zacisnęłam usta i z uśmiechem czekałam dalej. Wciąż czerwona. – Widzę cię pierwszy raz, ale nie pierwszy raz z tobą rozmawiam. Pierwszy raz słyszę twój głos, ale znam cię nie od dziś. Tak, jak w mojej głowie, jesteś piękna, a ja… – głos mu się załamał, więc znów odchrząknął. – Wiesz, marzyłem o tej chwili od bardzo dawna. Od jakichś siedmiuset trzydziestu dni, bo właśnie tyle dzisiaj mija, odkąd pierwszy raz mi odpisałaś. I o mój Boże, byłem wtedy taki szczęśliwy. A z każdym listem miałem coraz większą ochotę wsiąść w samolot, przelecieć ten pieprzony ocean, odnaleźć cię i przytulić. I tak już zostać. Z tobą. A potem już nie chciałem tylko przytulać. Rozumiesz mnie, prawda? Jezu, czuję się jak jakiś narwaniec, ale tak. Tak, chciałem cię pocałować. Chciałem całować każdy centymetr tej pieprzonej, wyimaginowanej wersji ciebie mieszkającej w mojej głowie. Zakochałem się w niej. Bez pamięci. Ale patrzę na ciebie – na prawdziwą ciebie – i o mój Boże. Naprawdę. Chyba zakochałem się po raz drugi. Ja… – znowu musiał odchrząknąć. – Ja mam tylko nadzieję, że chociaż w małej części podzielasz moje uczucie.
Patrzył na mnie jak szczeniaczek. Takimi wilgotnymi oczami. Deszcz nadal padał wszędzie dookoła, moje włosy prawdopodobnie wyglądały tragicznie i miałam tylko nadzieję, że się nie rozpłaczę.
Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Więc zamiast tego po prostu się nachyliłam i go pocałowałam. Zarost serio trochę drapał.
Tak go zszokowało, że zapomniał wstać z ziemi.
_____________________________________________________
Bardzo nie lubię tego tekstu. Nie cierpię wręcz, źle mi się kojarzy. Ale jakoś tak nie było co opublikować, a koniecznie coś chciałam, no to co mi tam.
I tak, ta słodycz jest zaplanowana od początku do końca.
Jak ci się zwymiotowało, to posprzątaj.

5 komentarzy :

  1. To drugi tekst, który czytam na Twoim blogu i znów jest mistrzowski. Uwielbiam to, jak piszesz. Jedyny minus jest taki, że miałam uczucie przesłodzenia, wiesz... taka idealna miłość, te sprawy... Chociaż może to dlatego, że dziś jestem rozchwiana emocjonalnie - wczoraj mój chłopak wyjechał na trzy miesiące i jakoś smutno mi się robi, kiedy czytam o miłości...

    kotoanalityk.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz świetny styl pisania, z przyjemnością czyta się Twoje opowiadania. Mnie osobiście ta słodkość nie zemdliła, wręcz przeciwnie tylko dodała uroku tekstowi. Miło sobie czasem poczytać o czymś ideanym ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O bogowie. Ala, to jest takie słodkie i urocze ** Dobra, troszkę mnie zemdliło, ale już kiedyś miałyśmy kłótnię "za słodkie - miało być za słodkie". Cudowne jest to, że w tej całej wzniosłości dawałaś sformułowania i porównania proste, zabawne, które mąciły ten utopijny klimat. c;

    OdpowiedzUsuń
  4. Okay. Już posprzątałam, więc piszę komentarz.
    Słodkie. Strasznie, strasznie słodkie. Ale bardzo mi się podoba. To chyba przez ten humor i prostotę. ^*^

    OdpowiedzUsuń
  5. Zbyt słodkie jak na mój gust, ale i tak czyta się bardzo miło :D

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka